Bogi - popularny napastnik "Szacunku" Drzewica F.T. - udzielił kolejnego "interwiu" kultowemu pismu "Wędkarstwo i Ty". Uwaga, udało nam się dotrzeć do fragmentów pierwszej wersji wywiadu-rzeki, jeszcze przed autoryzacją!
Po zaliczeniu hattricka w meczu z "Iskrą" Żardki popularność Bogiego sięga zenitu. Napastnik "Szacunku" ma swoje pięć minut. Media dzwonią o każdej porze dnia i nocy, a fanki wprost nie dają żyć. Te młodsze zasypują go laurkami i bombonierkami, te starsze propozycjami matrymonialnymi oraz bielizną.
 | Od prezesa FC "Puszcza" Rozwady Bogi otrzymał prezent "na zaś" - ekskluzywną marynarkę Gianni Versace z kolekcji wiosna - lato 2007. |
Jak bardzo zmieniło się życie skromnego dotąd chłopca? Czy zawodnik może spokojnie wyjść do sklepu po swój ulubiony paprykarz szczeciński i czy przypadkiem woda sodowa nie uderzyła mu do głowy? Te i wiele innych pytań postawił Bogiemu czołowy reporter miesięcznika "Wędkarstwo i Ty" Wędzisław Ukleja-Podbierak.
"Wędkarstwo i Ty": Panie Bogi, do tej pory kibice liczyli Panu minuty bez bramki, a tu proszę - w jednym meczu strzelasz Pan trzy gole. Skąd taka metamorfoza?
Bogi: - I ja mam to wiedzieć?! Jestem od grania, nie od myślenia. Zadzwoń Pan do trenera!
Słucham?
- Żartuję (śmiech). Panie redaktorze Podbierak, w dodatku Ukleja, przyczyn mej przemiany doszukiwałbym się głównie w psychice. Od początku sezonu prezentowałem się wyśmienicie, a nawet wyborowo, jednak w podświadomości tkwiła jakaś blokada, której nie potrafiłem pokonać. Koledzy podawali mi jak na tacy "setki", a ja je notorycznie wylewałem, o przepraszam - marnowałem.
Może woli Pan sytuacje pięćdziesiąt na pięćdziesiąt?
- Bez insynuacji proszę!
Proszę. Ale na szczęście w końcu się Pan przełamał.
- Tak, to było w meczu z Zakościelem. Niedziela, 29 kwietnia, godz. 18.27, lekki wiaterek z północnego zachodu - dostaję piłkę z głębi pola, wbiegam na pełnej szybkości w "szesnastkę" jak gepard i sprytnie lobuję bramkarza.
Wszyscy kibice pamiętają Pańskie wzruszenie.
- Nie wstydzę się tego. Przecież jestem tylko człowiekiem. Kumulowane przez długie miesiące emocje w końcu wybuchły, no i rozpłakałem się jak bóbr. Ale najważniejsze, że licznik minut bez zdobyczy bramkowej wreszcie został wyzerowany. Tego mi było trzeba, aby znowu uwierzyć, że hektolitry wylanego potu, a następnie wlanego płynu regenerującego, zaowocują niczym jabłonie pod Grójcem.
A wie Pan, że w tym roku jabłka pomarzły?
- Panie, nie siedzę w sadownictwie.
To lepiej pomińmy ten temat
Wróćmy do Pańskich sukcesów. Dwa tygodnie później został Pan bohaterem Drzewicy wbijając rywalom trzy bramki.
- Tak, to było w meczu z Żardkami. Niedziela, 3 czerwca, około godz. 15.40, lekki wiaterek z północnego...
Wystarczy!
- Dlaczego?
Chce Pan zanudzić naszych czytelników?
- Skądże! Ale muszę powiedzieć coś ważnego.
Proszę...
- W meczu z "Iskrą" pokazałem wszystkim niedowiarkom, ze Bogi to nie ułomek i swój fach zna. W ciągu jednego popołudnia z notorycznie pudłującego napastnika stałem się groźnym snajperem, przed którym bramkarzom drżą łydki ze strachu.
I od razu pojawiły się propozycje przejścia do innych klubów. Podobno Pański menager prowadzi zaawansowane rozmowy z dwoma słynnymi klubami z województwa mazowieckiego - FC "Puszczą" Rozwady i "Zagrodą" Antoniów.
- Potwierdzam. Szczegółów nie mogę zdradzać, ale przynajmniej choć trochę uchylę rąbka tajemnicy. Gdybym podpisał umowę z Antoniowem, co tydzień dostawałbym oskubanego koguta na niedzielę, dziesięć jajków i liter zsiadłego mleka.
A co oferuje FC "Puszcza"?
- Głównie świeże powietrze, trochę dziczyzny, grzybów w bród no i moje ulubione borówki, które mógłbym dodawać do pierogów.
To niespotykanie atrakcyjne oferty. W takim razie chyba skusi się Pan na którąś z nich?
- Proszę mi wierzyć, miałem naprawdę wielki dylemat, co robić dalej, jednak po rozmowie z menagerem podjąłem decyzję, że zostaję w "Szacunku". Jestem jeszcze młody, przede mną cała kariera. Być może za rok lub dwa pojawią się inne oferty, zapewne już nie tak rewelacyjne, ale trzeba być dobrej myśli. Poza tym muszę spłacić dług wdzięczności wobec członków Zarządu i sztabu szkoleniowego F.T. za to, że cały czas we mnie wierzyli i nie odsyłali do drużyny rezerw.
Pewnie by tak zrobili, ale "Szacunek" nie ma drużyny rezerw.
- Słucham?
Nie, nic. Przesłyszało się Panu.
- A, to dobrze. Chcę więc dodać, że w "Szacunku" nie brakuje mi nawet ptasiego mleczka, o paprykarzu już nie wspominając. Koledzy są w większości nawet sympatyczni i otwarci na wszelakie propozycje.
Zmieńmy temat i pomówmy o Pańskiej popularności.
- No cóż, teraz czuję się jak ryba w wodzie, Panie Ukleja. Moje życie wreszcie nabrało rumieńców. Lubię te wszystkie sesje fotograficzne, rauty z politykami, spotkania w hipermarketach, piszczące fanki.
A czy prawdą jest, iż interesuje się Panem telewizja? Chodzą słuchy, że zagra Pan w jednej z popularnych telenowel?
- Nie zdradzę żadnego sekretu, bo Drzewica i tak huczy od plotek, jeśli powiem, że zgłosili się do mnie producenci mego ulubionego serialu "Plebania". Przyznaję, kocham "Plebanię". Scenarzysta szykuje dla mnie rolę organisty-samouka.
No tak, ale czy nie ucierpi na tym Pańska kariera piłkarska. Jak pogodzi Pan rolę zawodowego aktora z działalnością w "Szacunku" F.T.?
- Nie bój żaby Ukleja! Z tego co wiem, zdjęcia są kręcone od poniedziałku do środy, głównie wieczorami. A wieczorami to już mam czym dolecieć na plan, bo załącza mi się helikopter.
A co na to koledzy z drużyny? Nie są czasami zazdrośni o Pańską popularność? W nieoficjalnej rozmowie z nami jeden nich wyjawił, że zauważa u Pana syndrom "sodówki".
- Na razie nie odczuwam dyskomfortu z powodu bycia gwiazdą, chociaż ci bardziej ambitni zaczynają patrzeć na mnie spode łba Ale nic na to nie poradzę, że jestem bardziej medialny i stoję na piedestale. Obrońcy i pomocnicy muszą w końcu zrozumieć, że są tylko i wyłącznie końmi od czarnej roboty. Śmietankę spijam ja a sodówkę oni (znowu śmiech).
Kończąc zapytam jeszcze o najbliższe plany.
- W piątek ławka koło fontanny w parku a w sobotę Idziksy.
Dziękuję bardzo za rozmowę.
Rozmawiał Wędzisław Ukleja-Podbierak.
|