WYRWANI Z HALI
25 październik 2008r. - stadion Wyższego Seminarium Duchownego w Radomiu
Tego meczu miało nie być. Szanowny Pan Prezes nie chciał dopuścić do kolejnej kompromitacji w Radomiu i przed konfrontacją z WSD bronił się "ręcyma i nogyma". - Od sierpnia chłopcy nie powąchali trawy, a na grzybach było tylko kilku - wylewał żale na łamach miesięcznika "Wędkarstwo i Ty". - Niby trenują na hali, ale co to za treningi, po których kanciapa Bogumiła jest czynna do północy...
Tym haniebnym oszczerstwem Prezesina po raz kolejny naraził się Radzie Drużyny. Najbardziej wpływowi członkowie zespołu natychmiast zwołali tajne posiedzenie - niestety w kanciapie, inne sale konferencyjne były zajęte - i postanowili zrobić Pierwszemu na złość. Pomimo fatalnej formy oraz wyjątkowo niesprzyjającego terminu podjęli decyzję, że wyjdą z hali i założą korkotrampki. - I to bez względu na pogodę - napisali w specjalnym oświadczeniu. - Może padać śnieg z deszczem lub nawet deszcz ze śniegiem.
Zapowiedź dość pyszałkowata i chyba nie do końca przemyślana. Na ostatni weekend października Kret Jarosław prognozował mrozy i zawieje śnieżne, szczególnie na wschód od Drzewicy. - Zamiast grać w piłkę będą lepić bałwana - tym razem szpilę w jądro F.T. włożył "Wice". - Może jeszcze zaprzęgną konie i pojadą saniami.
Na szczęście "życzenia" Prezesostwa nie spełniły się, bo nad centralną Polskę napłynęło ciepłe powietrze znad dolnej Saksonii. Maciuś - utalentowany muzyk dęty - mógł zagrać na swym ulubionym saksofonie.
Tymczasem pozbawiony klubowych dotacji team w pocie czoła zbierał grosz do grosza, żeby starczyło na gaz LPG. Drugi problem był jeszcze poważniejszy - dziury w składzie. Mecz zakontraktowano na sobotę, a jak wiadomo "przy sobocie, po robocie". Niektórzy członkowie F.T. weekendowali na całego i nie w głowie im było harcowanie po murawie. Ostatecznie udało się zebrać tylko dwunastu chłopa, w tym przechodzącego rehabilitację Litzę. O wygranej nawet nikt nie przebąkiwał.
Na rozgrzewce miny zrzedły jeszcze bardziej, bowiem na połowie gospodarzy grzał się zawodnik klasy międzynarodowej, polski internacjonał występujący od wielu lat w Bundeslidze - Jacek Krzynówek. Kiedy Bogi zobaczył reprezentanta kraju, nogi się pod nim ugięły. - Nie pogramy se - wymamrotał sam do siebie. - Popularny "Krzynek" nas zajeździ. Sytuację próbował jeszcze ratować klubowy psycholog, który przekonywał, że to tylko sobowtór, ale chyba sam nie wierzył własnym słowom.
O dziwo, początek spotkania nie potwierdził obaw fanów znad Drzewiczki. Szacunek dotrzymywał kroku klerykom, a co jakiś czas wyprowadzał kąśliwe kontry. Dwie zakończyły się powodzeniem. W 17 minucie w polu karnym WSD Mario zrobił prawdziwy kocioł i oddał strzał na bramkę. Obrońca w desperackiej interwencji chciał wybić piłkę, ale ta trafiła przypadkowo w Bogumiła i wpadła do siatki. Dziewięć minut później Bogi dołożył drugiego gola, już na pełnej świadomości. Wbiegł w pole karne i płaskim, niezbyt efektownym strzałem po tzw. długim słupku - typową żabą - zaskoczył goalkeepera.
Dwubramkowe prowadzenie wywołało euforię w Drzewicy. Przy fontannie w parku odpalono race, a co bardziej "sobotni" kibice rozpoczęli późnojesienną kąpiel. Radość była jednak przedwczesna. Jeszcze przed przerwą "Krzynek", Karol, "Czerwony" i reszta podkręcili tempo. Efektem był kontaktowy gol z rzutu karnego.
W drugiej połowie trwała wymiana ciosów, aczkolwiek Szacunek nie był już tak skuteczny. Skuteczni okazali się za to gospodarze doprowadzając do wyrównania w 61 minucie. Martyna, który rękawice bramkarskie przegrał w karty i występował jako Goła Dłoń, nie miał wielkich szans. - Kończ pan te zawody, bo koledzy opadają z sił. Remis nie jest zły - myślał w duchu Goła Dłoń.
Ciężka murawa dawała się we znaki coraz bardziej, jednak chłopcy z Szacunku walczyli do upadłego i wypracowali kilka sytuacji bramkowych. Jedną z nich wykorzystał Di Stefano. Niestety, arbiter z sobie tylko znanych powodów gola nie uznał. Podobno dopatrzył się spalonego. Na jakiej podstawie, skoro boczny drapał się chorągiewką w łydkę? Według bezstronnych obserwatorów z ramienia FIFA bramka została zdobyta prawidłowo i tego się trzymajmy. A pomeczowy protokół zaskarżymy do NSA!
Jakby mało było nieszczęść, Szacunek stracił trzecią bramkę. Na trzy minuty przed końcem kapitalny strzał oddał pomocnik WSD. Martyna zapłakał, a reszta ...się zawzięła. Teraz albo nigdy! Do ataku! I ruszyli. Niestety, kilkuminutowy szturm nie przyniósł powodzenia. Winę ponosi - jakżeby inaczej - największy gwiazdor F.T. Będąc w sytuacji sam na sam, zamiast spokojnie umieścić piłkę w siatce spokojnie ...podał do bramkarza. Z ośmiu metrów. Przesadził i to bardzo.
Po ostatnim gwizdku sędziego klerycy poczuli się jak w niebie. Dwa mecze z Szacunkiem i dwie wygrane. - Najwidoczniej F.T. "leży" WSD - ocenił na gorąco słynny expert piłkarski Jacek Gmoch. - I nie zanosi się na to, żeby Szacunek kiedykolwiek wygrał. Chłopcy się starzeją, a do zespołu seminarium napływa świeża krew. Będzie coraz ciężej.
Panie Gmoch, zejdź pan z anteny. A słyszałeś pan takie przysłowie: "Do trzech razy sztuka"?
WSD Radom - Szacunek F.T. 3 : 2 (powinno być 3 : 3)
Gole dla Szacunku: Bogi 2
Skład "Szacunku": Martyna, Maciuś, Sylvinho, Gapson, J@ck, Natka, Kalol, Pepper, Di Stefano, Bogi, Mario - Litza
|